Pani Natalia, kierowana odruchem serca, zabrała kota do domu. Następnego dnia wielokrotnie próbowała dodzwonić się na numer telefonu z obróżki czworonoga – bez rezultatu. Skontaktowała się zatem ze schroniskiem dla zwierząt, do którego miała odstawić znajdkę. Niestety w międzyczasie kociak wymknął się z domu, a pani Natalii nie udało się go odnaleźć.
Tego nikt się nie spodziewał!
Historia wydawała się być zakończona, jednak trzy miesiące później panią Natalię czekało niemałe zaskoczenie: do jej drzwi zapukała policja.
Właścicielka czworonoga, którym na chwilę zaopiekowała się pani Natalia, szukając swojego pupila skorzystała z zapisów monitoringu restauracji. Tak, tej samej, sprzed której pani Natalia – w obawie o bezpieczeństwo zwierzęcia – zabrała kota. Na nagraniu widoczne były numery rejestracyjne samochodu, którym pani Natalia odjechała razem z kotem. I na tej podstawie policja wszczęła śledztwo.
Skazana za empatię?
Przestępstwo, o które oskarżona jest kobieta, to kradzież kota o wartości 1000 złotych. Tak jego wartość oszacowała właścicielka, utrzymując, że jest to kot rasowy. A raczej „rasowy”, bo bez rodowodu. Jednak policji najwyraźniej to nie przeszkadza. Co więcej, sprawa nadal jest w toku, mimo że kot od jakiegoś czasu… z powrotem jest u swojej właścicielki. Niestety pani Natalii, która już niedługo stanie przed sądem, nadal grozi nawet pięć lat więzienia.
Źródło: wydarzenia.interia.pl