Dwa psy zostały tam pozostawione same, zamknięte w dusznym, śmierdzącym lokalu. Jeden z nich nie doczekał pomocy. Drugi cudem przetrwał – skrajnie wychudzony, odwodniony i z wybitymi zębami.
W czwartek, 4 grudnia, przed sądem w Zgierzu ruszył proces 22-letniej Anny K., właścicielki zwierząt, oskarżonej o znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem.
Trzy tygodnie piekła
Według ustaleń śledczych, Anna K. wyjechała na wakacje nad morze, zostawiając psy zamknięte w mieszkaniu bez opieki, jedzenia i wody. W mediach społecznościowych publikowała w tym czasie zdjęcia z wyjazdu – uśmiechnięta, beztroska, jakby nic się nie stało.
Tymczasem za jej drzwiami rozgrywał się dramat. Psy, walcząc o przetrwanie, gryzły tapczan i folie. Sąsiedzi przez wiele dni słyszeli rozpaczliwe wycie, ale nie wiedzieli, co dzieje się za ścianą. Kiedy w końcu interweniowano, było już za późno. Jeden z psów nie żył. Drugi ledwo stał na nogach.
– Mimo młodego wieku wyglądał jak staruszek – mówią wolontariusze, którzy zajęli się ocalałym zwierzęciem. – Był tak wycieńczony, że trudno było w to uwierzyć.
„Jest mi wszystko obojętne”
Zachowanie oskarżonej w sądzie poruszyło obserwatorów procesu. Zapytana, czy przyznaje się do winy i czy chce dobrowolnie poddać się karze, odpowiedziała lodowato, bez cienia emocji: – Poddać się mogę, jest mi wszystko obojętne.
Jej obrońca wnioskował o skierowanie kobiety na obserwację psychiatryczną, jednak sąd odrzucił wniosek.
Anna K. została doprowadzona na rozprawę w kajdankach, pod eskortą policjantów. Nadal przebywa w areszcie.
Grozi jej nawet 5 lat więzienia
Zarzuty są poważne: skrajne zaniedbanie, brak jedzenia, wody, opieki i doprowadzenie do śmierci zwierzęcia. Prokuratura podkreśla, że psy cierpiały przez długi czas, a ich właścicielka – w pełni świadomie – wyjechała na urlop, nie zabezpieczając nawet podstawowych potrzeb swoich podopiecznych.
Za znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem grozi pięć lat więzienia.
Wolontariusze walczą o drugą szansę dla ocalonego psa
Jeden z psów nie miał szans, ale drugi – dzięki interwencji – dostał szansę na nowe życie.
Wolontariusze Sos Zwierz Aleksandrów Łódzki dokumentują jego leczenie i powolną rekonwalescencję.
– Będziemy walczyć o to, żeby jeszcze kiedyś zaufał ludziom – mówią. – Tego jednego zawiedliśmy wszyscy.
Proces dopiero się rozpoczął, a opinia publiczna wciąż żywo reaguje na sprawę. Jedno jest pewne – wyrok w tej sprawie będzie bacznie śledzony przez obrońców zwierząt w całym kraju.