Czy miłość do zwierząt może odmienić życie? W przypadku tej pary tak właśnie się stało.
Ich przygoda rozpoczęła się w meksykańskiej dżungli i całkowicie odmieniła ich życie (i stan konta w banku).
Wolontariacki wypad do Meksyku z niespodzianką
Kiedy Kathryn i David z Peterborough wyjechali jako wolontariusze do Meksyku, nie spodziewali się, że już w kilka dni od przyjazdu będą czekały na nich takie wyzwania.
W pewnym momencie, idąc dżunglą, usłyszeli rozpaczliwe piski szczeniaka uwięzionego w głębokiej jamie. Bez wahania rzucili się na ratunek i tak w ich życiu pojawił się Dennis, który jest trzymiesięcznym mieszańcem.
W jego krwi odnaleźć można potomków australijskiego psa pasterskiego i chihuahua. Już pierwsze dni z psem spędzone w skromnej chatce sprawiły, że para nie potrafiła zostawić go w Meksyku.
Cała operacja sprowadzenia Dennisa do Anglii była wyzwaniem – kosztowała ok. 15 tys. złotych i wymagała zaangażowania weterynarzy i „taksówki dla zwierząt”. Jednak miłość do Dennisa była silniejsza niż wszelkie przeszkody.
Nowe życie w Anglii okazuje się nie takie proste
Pierwsze chwile Dennisa w Anglii były pełne niespodzianek. Dla psa, który całe życie spędził w dzikiej dżungli, trawa i otwarte przestrzenie były ogromną nowością. Kathryn i David musieli nauczyć go, jak wygląda życie z dala od jadowitych roślin, węży czy ogromnych mrówek, za to w otoczeniu samochodów, wielu osób i zraszaczy do trawy.
Nieoczekiwanym wyzwaniem okazał się także... wybredny apetyt Dennisa! Inspirowana jego gustem Kathryn zaczęła piec wegańskie, zdrowe smakołyki dla psów, którymi dzieli się teraz z innymi właścicielami pupili.
Mimo że to ich pierwszy pies, para nie ustaje w staraniach, by Dennis był szczęśliwy. Korzystają z porad trenera, a nawet zrobili test DNA, by lepiej go poznać. I nie przesadzają, mówiąc, że australijski pies pasterski to „Ferrari w świecie psów” – wymaga sporo ruchu i uwagi!
Ten mały psiak nawet nie wie, ile miał szczęścia. W Meksyku jego perspektywy życiowe były dość marne. Jeśli nie zdechł by w jamie, pewnie nie pożyłby i tak długo pokąsany przez jadowite zwierzęta. A nawet gdyby odnalazł się w tym świecie, każdy dzień byłby walką. Teraz, w Wielkiej Brytanii, z wegańskimi przysmakami pod łapą, każdy dzień to po prostu nieustająca sielanka.