Kilka lat temu Eli Boroditsky, mieszkaniec kanadyjskiego miasteczka Bothwell Cheese, był w drodze na nocną zmianę do pracy. Tuż przed 21.30 na ciemnej, wiejskiej drodze wyskoczył mu pod koła duży pies.
- Myślałem, że to owczarek niemiecki lub husky – powiedział dziennikarzom lokalnej gazety.
Eli jechał z prędkością 90 km/h. Siła uderzenia spowodowała, że zwierzę odrzuciło do rowu. Przerażony mężczyzna natychmiast zatrzymał samochodu i pobiegł po psa, by zawieźć go do najbliższej kliniki weterynaryjnej.
Cóż to za rasa?!
Kiedy tylko położył psa na tylnym siedzeniu samochodu, zorientował się, że to nie pies, a kojot! Eli nie mógł wyjść ze zdumienia: był zszokowany, że dzikie zwierzę z taką łatwością dało się głaskać.
Okazało się, że lekarze z gabinetu weterynarii nie mogą się zająć poszkodowanym zwierzęciem. To sprawa bardziej skomplikowana, wymagająca interwencji wyspecjalizowanych służb.
Nie dotykaj!
Na szczęście nazajutrz po rannego kojota przyjechał pracownik służb ochrony dzikiej przyrody i zabrał do oddziału Wildlife Haven - organizacji zajmującej się dzikim zwierzętami. Na miejscu okazało się, że kojot nie ma złamanych kości i niedługo będzie mógł wrócić na wolność.
Dyrektorka ośrodka Zoe Nakata powiedziała, że cieszy się, że wszyscy wyszli cało z wypadku, ale radzi, by mimo wszystko nie zabierać dzikich zwierząt, gdyż poszkodowane, mogą być bardzo agresywne. W takiej sytuacji zawsze należy wezwać odpowiednie służby.
Źródło: cbc.ca