Reklama

Lekarz weterynarii Egzoovet
© Egzoovet/archiwum prywatne

„Nie będziemy się przytulać do puchatych zwierzaczków”: Egzoovet szczerze o pracy lekarza weterynarii w Polsce

Przez Anna Zielińska-Hoşaf Behawiorysta kotów

Opublikowano

Walczę o lepszy świat dla zwierzaków, obalam mity i niosę oświaty kaganek. Tak pisze o sobie Przemysław Łuczak, znany szerzej jako „Egzoovet”.

Nasz rozmówca pomaga nie tylko psom czy kotom, ale i mniejszym „futerkowcom” (chomiki, szynszyle…) czy gadom. Te ostatnie ratuje także jako prezes fundacji Help4Herps. Prowadzi profile społecznościowe, bloga i podcast.

A nam opowiada o trudnym fachu lekarza weterynarii, mitach, jakie narosły wokół tego zawodu oraz o nowym projekcie edukacyjnym dla weterynarzy!

Anna Zielińska-Hoşaf: Wiele dzieci marzy, aby zostać w przyszłości lekarzami weterynarii z prostej przyczyny – kocha zwierzęta. W powszechnej świadomości jest to piękny zawód, w którym można się spełnić. Jak duże jest zderzenie takiej wizji z rzeczywistością?

Przemysław Łuczak „Egzoovet”: Jest to i prawda, i nieprawda. Jeśli ktoś chce pomagać zwierzętom, wiązać z nimi swoje życie zawodowe, ten zawód się sprawdzi – mimo ewidentnych minusów jest to robienie czegoś dobrego. Mamy tu namacalne dowody pomocy, bo zwierzakom jest lepiej. Ale trzeba pamiętać o kosztach bycia lekarzem weterynarii.

Jeśli chodzi o kształcenie lekarzy, psy i koty to dość świeża działka weterynarii, a zwierzęta egzotyczne to już mega świeża gałąź. Jest to wciąż zawód typowo rolniczy. Powstał w kierunku poprawy produkcji zwierzęcej i koło tego się to wszystko obracało. Program uczelni tak właśnie wygląda.

50% godzin dydaktycznych na studiach to tematy związane z mięsem, przetwórstwem, higieną zwierząt rzeźnych, higieną mięsa. Druga część to zwierzęta towarzyszące. 

AZH: Co jest najtrudniejsze w zawodzie lekarza weterynarii i co w przypadku niedoświadczonej osoby może być zderzeniem marzeń z rzeczywistością? Jakiś rodzaj presji, brak przygotowania psychologicznego do radzenia sobie w trudnych sytuacjach, trudni klienci czy może… serce w czułym miejscu?

: Wszystko po kolei. Dużym problemem jest starcie się z rzeczywistością.

Nie będziemy się przytulać do puchatych zwierzaczków. To świat biegunek, ropni, wypadniętych oczu, złamanych łap, a również chorób, których nie da się wyleczyć.

To także ściana opiekuna, przez którego właśnie często te zwierzęta są chore, za późno trafiają na terapię, czy też opiekun oświadcza, że nie chce prowadzić terapii. Wtedy szlachetne ideały, że chce się uratować wszystkich, weryfikują się.

AZH: To co wówczas pcha człowieka do przodu?

: To, że jednak się sprawia, że świat jest trochę lepszy. Zwierzęta, którym można pomóc. Jestem i lekarzem, i prezesem fundacji Help4Herps pomagającej porzuconym i zaniedbanym gadom. Aby pracować w tym zawodzie, trzeba było sobie wyrobić odporność psychiczną.

Świat nie jest kolorowy, my, lekarze, też się mylimy, też może się zdarzyć, że stawiamy błędną diagnozę. Jesteśmy z czasem coraz lepsi w tym zawodzie. Ale jednocześnie tworzy się pewne błędne koło – im więcej człowiek ma doświadczenia, tym bardziej beznadziejne przypadki do niego trafiają, i znów ma wrażenie, że zbyt często nie potrafi pomóc. Czasem jestem trzecim czy czwartym lekarzem, u którego jest konsultowany dany pacjent.

Ale trzeba pamiętać, że po coś się to robi – od prozaicznej przyczyny, że ja tak zarabiam na chleb, po te ideały – sprawia się, że świat jest lepszy.

Ja swój zawód staram się wykonywać holistycznie – od podejścia do życia (jestem wegetarianinem) przez leczenie komercyjne po bycie prezesem fundacji i fakt, że mogę pomagać gadom. Spełniam ten obraz siebie jako osoby, która pomaga zwierzętom.

egzoovet z żółwiem

©Egzoovet/archiwum prywatne

AZH: Chciałabym teraz nawiązać do artykułu, który ukazał się niedawno w „Wyborczej”. Wielu lekarzy weterynarii wskazuje, że najtrudniejszy w tym zawodzie jest stały kontakt ze śmiercią – liczba przeprowadzanych eutanazji. Czy wiele jest osób, które nalegają na uśpienie chorego czy starego zwierzaka w momencie, gdy choroba nie jest tak naprawdę wskazaniem do eutanazji?

: Te przypadki oczywiście są – każdemu z nas się to zdarzyło. Są tzw. „wakacyjne eutanazje” i tzw. „świąteczne porządki”... Nie jest to w moim przypadku nagminne, choć ja pracuję też w dość referencyjnym ośrodku i tacy klienci trafiają tu bardziej przez pomyłkę.

Ale w mniejszych, wioskowych gabinetach, to nie była jakaś rzadkość, że dla opiekuna kaszel albo prozaiczny przypadek był „wskazaniem do eutanazji”. To standard np. na Podlasiu – rolnik pokazywał weterynarzowi, że tego a tego psa należy uśpić, bo inaczej siekierą dostanie… Z drugiej strony dotyczy to także często pomijanych małych zwierząt, takich jak chomik – to w końcu „tylko chomik”.

AZH: Na konferencji spotkałam się z opisem przypadku, gdy lekarz został poproszony o eutanazję kota, który wskazań do eutanazji nie miał. Lekarz jednak wyczuwał, że jeśli on nie przeprowadzi tego zabiegu, właściciel „poradzi sobie” z tym na własną rękę…

: To potężny dylemat moralny dla lekarzy. Wynika to z kilku kwestii. Pierwsza rzecz – w mieście to jeszcze można sobie poradzić. W Gdańsku łapię za telefon i dzwonię po policję.

Ale wie Pani, na wioskach wciąż jest ta mentalność psa na łańcuchu, gdzie ksiądz powie, że jeśli kotki się utopi jak są ślepe, to Bozia nie widzi. Nie możemy takim zwierzętom zaoferować nic innego niż odejście na naszych, godnych warunkach.

Generalnie obcowanie ze śmiercią jest bardzo obciążające.

Jak przyjdzie weekend, to czasem bywa tak, że trzy zwierzaki odsyłam za Tęczowy Most. To procedura wykonywana rutynowo. Jest to obciążenie dla ludzi, którzy poszli do pracy z romantyczną misją. Ale mamy to, nazwę to „fajne”, rozwiązanie, żeby zwierzę odeszło na własnych warunkach. Żeby to nie było zdychanie.

Ja to traktuję jako zabieg lekarsko-weterynaryjny. Gdy nie działają już leki, pozwalamy zwierzęciu odejść w godności – gdy jeszcze nie ma bólu, którego nie da się powstrzymać. Uważam, że jest to dobre. My nie mamy takiego przywileju, że możemy odejść, zanim nas ból, nowotwór, odrze z godności, z możliwości nieodczuwania bólu.

Traktuję to jako zabieg, który jest dla zwierząt. Nasza praca nie może być rozpatrywana jako praca lekarza ludzkiego. Lekarz weterynarii walczy o komfort życia zwierzęcia, a zwierzę nie jest w stanie zrozumieć istoty cierpienia, wytłumaczyć go sobie – jest ono bezcelowe. 

AZH: Czy ta mentalność, zgodnie z którą niektórzy traktują zwierzę niczym rzecz, w Pana opinii zmienia się w naszym kraju? I co można zrobić, aby te zmiany zachodziły szybciej? Stosunek do zwierząt jest w końcu pewną miarą poziomu ucywilizowania społeczeństwa.

: Oczywiście, że się zmienia. Świadczy o tym chociażby rozwój weterynarii małych zwierząt, oczekiwania opiekuna. Obecnie pojawia się bardzo dużo usług dla pacjentów geriatrycznych: kardiolog, rehabilitant, onkolog itp. Pies na łańcuchu już bardziej wywołuje u nas niechęć niż poczucie normalności.

Coraz więcej osób potępia wypuszczanie kotów nie tylko ze względu na degradację środowiska, ale również na ich bezpieczeństwo. Wyroki za znęcanie są coraz bardziej powszechne i wyższe, a także pojawia się brak zgody na krzywdę zwierząt. Póki co dotyczy to raczej większych aglomeracji, ale trend jest wzrostowy.

egzoovet z kotem

©Egzoovet/archiwum prywatne

Zmiany nastąpią tym szybciej im więcej będziemy o tym mówić, działać, a złe postawy potępiać i wyciągać konsekwencje. Wtedy większość osób źle traktujących zwierzęta po prostu nie będzie się na nie decydować.

AZH: We wspomnianym artykule nadmieniono, że wśród lekarzy weterynarii jest bardzo wiele przypadków osób mających myśli samobójcze.

: To zagadnienie wieloczynnikowe – niektórzy mogą dojść do smutnych wniosków, że dla zwierząt eutanazja to ulga – to dlaczego nie dla mnie? To wynika z wielu obciążeń. Weterynarze to nie są milionerzy, poza jakimiś nielicznymi przypadkami.

To zawód sporych oczekiwań, obciążeń, permanentnej nauki, to też presja narzucana przez samych siebie oraz przez opiekunów.

Niektóre osoby tego nie wytrzymują, jest tego za dużo – to starcie wizji romantycznej z wizją realną, brutalną, podczas gdy u nas na początku kariery wciąż funkcjonuje kult ciężkiej pracy. Obcowanie ze śmiercią nie poprawia tego stanu.

Podsumowując to, ja nie mówię, że robiąc eutanazję, zabijam zwierzę. Ja mu przynoszę ulgę, i niektórzy mogą tak pomyśleć o sobie. 

AZH: Jest Pan jednym z trenerów w Vethink Academy, zajmującej się szkoleniami z umiejętności miękkich dla lekarzy weterynarii. Czy może Pan opowiedzieć coś więcej o tym projekcie?

: To projekt, który realizuje pani Karolina Brodziak. Bardzo się cieszyłem, gdy zostałem do niego zaproszony. Moim drugim kierunkiem studiów jest psychologia. Po studiach nie jesteśmy przygotowani do pracy z klientem, do rozmów, radzenia sobie ze stresem, a także do reklamowania swoich usług. Gdy projekt powstał, zostałem zaproszony jako wykładowca. Uważam, że to potrzebne.

Na szczęście coraz młodsi ludzie są tego coraz bardziej świadomi. Gdy kończyłem studia, byłem wychowywany przez starszych lekarzy w takim swego rodzaju kulcie – nie można być miękkim, jak dają dyżur, to brać, a z usług psychologa czy psychiatry korzystają wariaci. Młodzi dbają już bardziej o swój komfort psychiczny.

Vethink jest w stanie nadrobić pewne braki, do których powinna przygotować uczelnia. To wciąż ten sam beton. Dziwny etos pracy. A fakty są takie, że coraz więcej lekarzy weterynarii przebranżawia się. Okazuje się, że to nie dla nich. Po ciężkich studiach nie odetchną. A tymczasem ważne jest również to, jak ktoś będzie wystawiany na doświadczenia życiowe. Do niektórych sytuacji można się przygotować.

Odporność psychiczna to cecha jak każda inna i można to wytrenować, ale potrzeba na to czasu i metod. Projekt ma dać ludziom narzędzia, żeby umiejętności takie nabyli. Rozpoznawanie emocji, rozmawianie z trudnym klientem.

U nas były promowane osoby, które uzyskiwały wysokie wyniki na każdym polu – zamykają się i wkuwając. Gdzie w tym miejsce, żeby poznać świat i zobaczyć, jak on funkcjonuje? Potem w wieku 25 lat swoją „piwnicę” opuszcza absolwent, który nie rozmawiał z ludźmi.

AZH: A tymczasem weterynaria to właśnie… praca z ludźmi.

: Dokładnie. To praca z ludźmi, a zwierzęta to z tego wszystkiego najmilszy dodatek. To praca na wysokich emocjach. Ludzie przychodzą tu, bo muszą. Nie mają pozytywnego nastawienia, jak idąc do fryzjera, gdzie spotka ich coś miłego.

To są najwyższe emocje. Coś się nie powiedzie, bo opiekun coś spieprzy, a zwierzę późno trafi na terapię, ale wystarczy wrzucić do netu, że lekarz-konował – i zaraz pojawi się 100 komentarzy, że to na pewno wina lekarza. Opiekun jest wybielony. A emocje są bardzo wysokie, gdy chodzi o zwierzęta. Na szczęście lekarze przestali chować głowy w piasek, wytaczają procesy hejterom, którzy niszczą wizerunek. To jedyna nasza obrona i reklama – dobre imię. 

AZH: Z tego, co wiem, taka działalność hejterów również i Panu nie jest obcy.

: Tak, natomiast z racji tego, że jestem, no, „osobą publiczną” i moje działania są rozpoznawalne, uodporniłem się na takie teksty. Miałem naloty na stronę przy okazji publikacji pewnego podcastu... I zaczęło się! Mimo że człowiek na co dzień robi tyle, ile może, to wystarczy jeden krok i już cały garnek pomyj leci na głowę. W tym nagraniu nie poruszaliśmy nawet żadnych kwestii zapalnych!

AZH: Wspominał Pan już, że weterynarze raczej nie są milionerami. Czy kwestie finansowe również zniechęcają, dołują młodych lekarzy?

: Tak, na pewno! W 8 czy 9 placówkach pracowałem na czarno! Byłem lekarzem z 5-letnim stażem, który nie może sobie wziąć blendera na raty. A w końcu ile można być zależnym, przy cycku mamy siedzieć? Na samym początku jest ciężko, a potem, jak człowiek chce podskoczyć trochę wyżej – to koło [finansowe] się zamyka. 

AZH: Schodów, przeszkód jest bardzo dużo. Ale mimo wszystko warto?

: To zależy. Najpierw trzeba się wyzbyć romantycznego myślenia o zawodzie. Tak, poszedłem na weterynarię, bo kocham pieski i kotki, ale wiem też, że one chorują.

Jeśli człowiek się uzbroi w same wzniosłe ideały, to nas ta praca przytłoczy. A opinia publiczna nie ułatwia tej pracy. Przecież dobry lekarz zawsze odbierze telefon, zawsze pomoże, najlepiej za darmo. A to nie hobby, nie powołanie, to praca! My kończymy normalne uczelnie, a nie seminaria. 

AZH: Czy chciałby Pan coś na koniec przekazać i czytelnikom, i osobom, które mimo wszystko myślą o weterynarii jako o swojej drodze?

: Konkluzja jest taka, że dobry lekarz – to lekarz, który pomaga zwierzętom, ale też nie zapomina o sobie. Jeśli my doprowadzimy się do złego stanu, nie pomożemy tym wszystkim zwierzętom.

Zdrowy lekarz weterynarii to większa gwarancja zdrowego pacjenta! Tak, aby była to praca na lata, aby lekarz miał szansę pomagać długo, a nie jak kometa spalić się w pierwsze dwa lata i… zgasnąć. 

Więcej artykułów

Co sądzisz o tym artykule?

Dziękuję za odpowiedź!

Dziękuję za odpowiedź!

Zostaw komentarz
Dodaj komentarz
Chcesz udostępnić ten artykuł?